Dzień jak co dzień. Ciuchy, buty, klucze z haczyka. Jesienna Gdynia wita słońcem, trzepotem skrzydlatych liści w kolorze herbaty z miodem i cytryną. Myśli biegną w rytmie kroków. Serce bije. Radość, niecierpliwość, obawa.
„Din-din!” – dzwonek, otwarcie drzwi. Szum, gwar. Zagubiona, zmieszana… Zegar cyka, serce łomocze. Jak będzie? Jak będzie?
„Pani da, powieszę. Dobre wraca, wraca dwa razy”. Miły starszy pan sprawnie, kocim ruchem przechwytuje mój płaszcz rachu-ciachu. Uśmiecham się, dziękuję.
Siadam w kuchni, tym mitycznym miejscu, gdzie zawsze rozkręca się rozmowa. Odwieszam torebkę i strzępki stresu. A sprawnym uchem strzygę w poszukiwaniu znajomych głosów. Czekam…
Idą! Nim zdążyłam się ucieszyć, stają przede mną pan Mirek i pan Kazimierz. „Dzień dobry!” – wesołe przywitanie, serdeczne uściśnięcie dłoni. „No ten, no, no co tu robisz?” – pyta mnie ten pierwszy, a czujność logopedyczna podpowiada, że to nie jest zwykłe zacinanie, a pozytywne emocje . Wspomnienia, pytania. „A będzie jeszcze Brajl? Ja mam te kartki jeszcze!” – oznajmia mi z dumą pan Mirek. Pan Kazimierz opowiada, kogo tu wciąż mogę spotkać: „Wiesz, no, wiesz, wszyscy. Każdy jest. Co nie umarli, to każdy”.
„Pani, no… No skąd ja panią znam?” – przerywa nam nagle szczerze zdumiony pan Zdzisław. Patrzę, szperam w pamięci – pustka. Wraz z brzękiem kubków wyciąganych przez pana Kazimierza przypomina mi się fraza z fundacyjnych kubeczków: „Nie udawaj, że mnie rozumiesz”. Pytam zatem mego nowego rozmówcę, skąd się możemy znać. A sympatyczny pan odpowiada żywo: „No, uczyłaś mnie! Trzy lata temu w szpitalu! Wtedy to ja nie mówiłem, przychodziłaś! A teraz, teraz to jest!”. Po chwili okazuje się, że w istocie to pan Zdzisław, mój pacjent ze szpitala.
W kuchni przybywa ludzi. Przy stole siedzi już spory tłumek. Opowieści, wspomnienia. Mówię „dzień dobry” każdemu, kto wejdzie. „Znasz ją? Znasz” – pytają moi rozmówcy, ale okazuje się, że akurat ten pan dołączył do społeczności fundacyjnej wtedy, kiedy mnie już tam prawie nie było.
Czas jednak leci i pora rozpocząć zajęcia. A tam… „O!! Pani, pamięta? Pamięta” – wita mnie w progu pan Andrztej. Jest i pani Hania, która teraz tak pięknie mówi: „Cicho! Cicho, ja już nie wiem, kogo słuchać!”. Przerywa stanowczo gdyż zrobił się zamęt.
Lekcja geografii pędzi z prędkością światła. Od Włoch po Leningrad. Śnieżka, a potem Praga. Szczególnie ta ostatnia wyzwala silne emocje pana Kazimierza: „Nie! Nie! Nic! Nic nie ma specjalnego tam”. A przy próbach ustalenia, jakie jest najlepsze czeskie piwo, ktoś stwierdza, że na Oktoberfest „jest tyle, że byś upił się na widok”.
W czasie tych zajęć pada tyle fantastycznych stwierdzeń, że zapisałam kilka dobrych kartek w notatniku i pośmiałam się za wsze czasy. „Ja to bym tak chciał, no, sam na sam z panią” – oznajmia mi jeden pan. Obiecuję więc, że kolejnym razem porozmawiamy na osobności .
Po skończonych zajęciach szykuję się do wyjścia. Aż tu z korytarza ktoś się odzywa: „Pani Magda?”. To pani Lidka! Witamy się serdecznie i znowu pada pytanie: „A będzie tu teraz pani przychodzić?”. Zapewniam, że tak. Tłumaczę, co mnie sprowadziło do fundacyjnej przystani. „Bo wie pani, ja już wiem, nie ma co tuszować. Jak tuszuję, to mówię nie za bardzo. A powoli to jest dobrze”. Moim zdaniem jest super, o czym też zapewniam panią Lidkę. „Ja teraz mam tablet i tam palcem się uczę. I to mi idzie! Zaraz mam lekcję”. Odpowiadam, że nie ma problemu, że się na pewno nieraz spotkamy i pogadamy.
Dzień jak co dzień… Płaszcz… Radość i wzruszenie wypełniają serce. Wróciłam! A gdy już, już chcę wychodzić, wypada z gabinetu wysoki starszy mężczyzna i: „Ooooo, no ten, no! No!”. I nim zdążyłam coś powiedzieć, pan Edward mnie mocno przytula.
Być może pomyślicie, że to taka widokówka z jakiejś odległej senioralnej bajki. Niektórzy zapewne dodali mi dobre trzydzieści lat. Jednak to nie bajka, a ja nie mam nawet trzydziestu lat. Zwyczajnie wróciłam po trzech latach nieobecności do Fundacji Między Słowami – takiego magicznego miejsca na świecie, gdzie są starzy znajomi młodzi duchem bo „eee tam, jeszcze się kula człowiek, od tylu lat”, jak to powiedział pan Mirek.