Śpiewać każdy może? Nawet jak słoń na ucho nadepnął?
Jako wykształcony muzyk kiedyś nie byłem o tym tak mocno przekonany, jak jestem dzisiaj. Czas, perspektywa, poznanie człowieka wszystko zmieniają. Naprawdę w ciągu kilku lat zadawania sobie pytań, szukania na nie odpowiedzi i kontaktu z niezwykłą grupą osób z Fundacji „Między Słowami” moje spojrzenie na muzykę, na prowadzenie chóru, uległo niesamowitej przemianie.
Kiedy zaczynałem pracę w fundacji i stawiałem chór na nogi, bałem się, że będzie jak w hospicjum.
Blisko tragedii, blisko śmierci, która czasami spotyka ludzi. W końcu udar to ciężka choroba. I tutaj pierwsze zaskoczenie – panuje tu taka radość, taka energia! Nawet gdy pogoda brzydka, tu zawsze humor dopisuje.
Wyjątkowych momentów w tej pracy jest jednak znacznie więcej. Od listopada 2015 roku każdego tygodnia jestem zaskoczony, że tylu ludzi przychodzi na moje zajęcia. Pojawiają się zarówno panowie, jak i panie. Są stali bywalcy, ale ciągle dołącza ktoś nowy. Trudną rzeczą dla mnie jest to, że co tydzień zastanawiam się, co te zajęcia dają beneficjentom fundacji. Przecież nie jestem logopedą ani nie prowadzę terapii dla osób po uszkodzeniach neurologicznych. Wydaje mi się jednak, że tu chodzi o coś bardzo prostego. Coś, do czego nie trzeba tytułów i specjalizacji.
Tu chodzi o radość. Radość ze śpiewu. Nieważne, jaki jest efekt. Bywają takie zajęcia, że proponowane przeze mnie ćwiczenia głosu zupełnie nie wychodzą. Zauważam, że im gorzej idzie beneficjentom, tym i mnie trudniej przychodzi praca z nimi. Jednak zawsze, ale to zawsze widzę na ich twarzach uśmiech. To niesamowite, ale ludzie chcą po prostu tak zwyczajnie pobyć razem i sobie pośpiewać. I warto tu dodać, że znakomita większość z nich naprawdę nie ma słuchu muzycznego. Trudno powiedzieć, czy to wynik afazji, czy po prostu brak predyspozycji. Oczywiście zdarzają się osoby z dobrym słuchem muzycznym, te jednak mają tak mało wytrenowane, otwarte gardła, że trudno im zaśpiewać coś bardziej skomplikowanego. Nauczyłem się zresztą, że tu nie chodzi o osiąganie jakiegoś wytyczonego celu, ale o śpiewanie jako aktywność, czynność samą w sobie i to, co ona daje człowiekowi.
Pierwsze zajęcia naprawdę sprowadziły mnie na ziemię. Nie, nie pierwsze zajęcia. Pierwsze dziesięć minut. W dodatku już na drugim spotkaniu okazało się, że uczestnicy chóru mają swoje zdanie i zupełnie otwarcie mówią, że to, co proponuję, jest nudne. Szok! Może dzięki tej szczerości relacje między chórem a mną jako prowadzącym są bardzo fajne. Nie ukrywam jednak, że ciągle się zastanawiam, czy jestem właściwą osobą na właściwym miejscu. Z drugiej strony ten chór to wyjątkowa sprawa, pewnie nawet na skalę Polski. Chór osób z afazją. Tutaj są trochę inne cele. Nie szykujemy się do żadnego występu. Nie szlifujemy repertuaru. My po prostu śpiewamy. To zabawne, ale nawet jednej piosenki nie mamy tak wyćwiczonej, by ją gdzieś zaprezentować. To takie zupełne przewartościowanie tradycyjnego myślenia o chórze.
Zastanawiacie się pewnie, co my tu śpiewamy, jeśli nawet jednego utworu nie mamy wyuczonego na blaszkę.
Śpiewamy tematycznie. W zależności od pory roku. Chociaż i z tym trzeba uważać – piosenki patriotyczne nie podbiły na pewno serc tej grupy. Strzałem w dziesiątkę było natomiast zaproponowanie utworów ludowych. Treści są śmieszne, czasem banalne, czasem smutne, ale porywają grupę. Działają na emocje. Są zbudowane z dialogów, a przecież w afazji chodzi właśnie o dialog, o odtworzenie go.
Czasami zastanawiam się, czy to dobrze, że uczę tutaj czegoś nowego. Utworów nieznanych. Z rozmów z różnymi specjalistami z branży neurorehabilitacyjnej dowiedziałem się, że pracuje się często na tym, co ludzie już kiedyś umieli. Z drugiej strony myślę sobie, że warto dawać coś nowego, aby jakoś inaczej pobudzać mózg. Wiadomo, ja jestem muzykiem, mam wiele pytań, wątpliwości, ale tak naprawdę ta sfera jest jeszcze mało zbadana. Sądzę, że zwoje mózgowe trzeba jakoś stymulować. Ludzie nie mówią, ale śpiewają. Większość osób nawet gdy nie mówi, to śpiewa, słyszy swój głos. Prawa półkula działa, pomaga uszkodzonej lewej. Osoby z afazją uczą się życia na nowo. Uważam, że taką nauką są też zajęcia z chóru. W końcu naprawdę silną ekipę stanowią tu panowie, których przed udarem zapewne ciężko by było nawet miotłą zagonić na jakikolwiek chór!
Z ankiet przeprowadzonych wśród uczestników zajęć wynika, że tego szczególnego chóru nie można zamknąć. Ludzie lepiej się po nim czują. Lepiej im się oddycha, lepiej mówi, lepiej funkcjonuje. A przecież są to zajęcia powtarzalne, celem jest tu bardziej spotkanie niż jakiś wielki sukces wokalny.
Pewną ciekawostką jest to, że w porównaniu z innymi chórami, które prowadzę, tutaj naprawdę panuje niesamowita dyscyplina. Ludzie czekają na te zajęcia, są niezadowoleni, gdy mnie nie ma. Dzwonią i pytają, kiedy będę. Podczas samych zajęć nie ma gadulstwa, przeszkadzania innym, niesłuchania. Panuje skupienie, chęć nauczenia się czegoś. Wiadomo, że czasami ktoś zażartuje, ale dominuje koncentracja. I tak naprawdę czuję dużą presję, muszę wymagać od siebie, bo tutaj nikt się nie obija. Oni słuchają tego, co mówię, chcą wiedzieć, czego od nich oczekuję.
Myślę, że przez parę lat prowadzenia tego chóru postawiłem sobie mnóstwo pytań. Nad wieloma sprawami się zastanawiałem i nadal to robię. Uważam jednak, że wyjątkowość samej fundacji, uczestników zajęć, jest tak wielka, że czeka mnie w tej pracy jeszcze niejedno zaskoczenie. W końcu nikt tak naprawdę do końca nie zbadał złożoności melodii afazji.
To nie wszystkie historie o chórze z afazją! Zapraszamy do lektury innych tekstów na ten temat:
Moje doświadczenia z chórem dla osób z afazją Olgi Klementowicz
Jeśli nie możesz czegoś powiedzieć – spróbuj to zaśpiewać Darii Róg